W moim przypadku paradoksem jest to, że pragnienie „bycia
intelektualistą” zniszczyły we mnie raczej studia. To nie jest tak, że
gardzę mądrością i wiedzą w takim stopniu, jak panowie przesiadujący na
ławeczkach pod blokiem i afiszującymi się takimi sentencjami jak: „Huj,
kurwa! Jebać Policję!”, no nie, to nie tak. Lubię się uczyć, ale przy
tym nie uważam się za jakiegoś myśliciela dekady. Rzecz jest w tym, że
dziś w modzie jest uważanie się za intelektualistę.
Wiecie,
pewne przypadki łączą się z wszechobecnych hipsterstwem. Przecież
fajnie jest pokazać ludziom na portalach społecznościowych zdjęcie przy
którym pijemy kawę w dość klimatycznej kawiarni, czytając „Tako rzecze
Zaratustra”, przy tym będąc elegancko ubranym, a w przypadku mężczyzn
obowiązkowa jest broda. Przecież każdy mędrzec miał brodę. Do czego
dążę?
Tacy osobnicy nie poszukują wiedzy, aby
dbać o rozwój. Oni to kurna robią po to, abyś ty się gorzej poczuł. To
jest problemem, zdobywanie wiedzy dziś polega na tym, aby to siebie
uważać za lepszego, a cała reszta to banda nieuków, istot gorszych. Są
masami które zawsze mają istnieć po to, aby elity wykazały swoją
wyższość.
Sam kiedyś miałem ochotę rozmawiać
tylko o polityce, religii albo o filozofii. Gustowałem w podręcznikach
do psychologii, a jeśli jakiś film nie był dla mnie odpowiednio ambitny,
to był na przegranej pozycji. Ja pierdziele, jak ja naprawdę wszystko
na pokaz robiłem…
Inteligencja jest czymś dobrym, ale dziś ludzie pokazują, że są inteligentni na pokaz, tak jakby tylko to się liczyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz